Jak żyrafa pokusę pokonała. Hardcorowy zielony smoothie

Wieczór zapowiadał się dobrze. Dzieci zasnęły, mąż był służbowo wybyły, cisza i spokój… I nagle pojawił się ON, dobrze mi znany, acz niespecjalnie lubiany… Głód w połączeniu z pokusą! Moje myśli zaczęły niebezpiecznie krąży wokół kajzerki z masłem i otwartej paczki biszkoptów… Co tu dużo mówić, zrobiło się niebezpiecznie! Ręce już, już wyciągały się w kierunku grzesznej półki w szafce, gdy ni z tego ni z owego, powrócił z niebytu głos rozsądku.

Głos rozsądku ostudził emocje, kazał raz jeszcze zajrzeć do lodówki i spojrzeć dokładniej. Okazało się, że poza śmietankowym masłem jest tam również parę innych specjałów, dużo bardziej pasujących do współwłaścicielki zdrowego juice baru ;-). I jak to u zero-jedynkowców bywa, wizja kajzerki szczodrze posmarowanej masłem została szybko zastąpiona przez uber, hiper, mega zdrowy zielony smoothie w wersji dla hardcore-owców!

Do plastikowego dzbanka powędrował zatem cały pomidor, duża garść natki, sok z połówki cytryny, spory ząbek czosnku, sproszkowane chili, trochę soli oraz cały 250 ml kefir a żołądek podskoczył mi z radości do serca! Bo to miks, który bardzo lubię i często go sobie robię.

W ruch powędrowała zwykła „żyrafa” – aż wstyd się przyznać, ale na ten moment to jedyny blender, jaki mam w domu! – i w mgnieniu oka powstał ten oto cudak (tak, wiem, urodą nie grzeszy) o wyraźnie ostrym, piekącym smaku – jak dla mnie rewelacja.

Smoothie został wypity (przez słomkę) bez zbędnego ociągania się, a ja, świadoma dobra, które właśnie samej sobie uczyniłam oddałam się lekturze ulubionego tygodnika. Mój organizm został odkwaszony, mięśnie dostały dawkę potasu a krew aż się zagotowała od chlorofilu z natki.
To było zdecydowanie dobre zakończenie dnia.

PS: Warkot żyrafy nie obudził dzieci, więc niech ich sen nie będzie wymówką dla przeprowadzania wieczornych koktajlowych eksperymentów.