Hormony szczęścia

Okazuje się, że możemy nakręcać się pozytywnie nie tylko psychotechnikami, ale również jedzeniem. Niby nic odkrywczego, a jednak w psychobiotykach siła!

Tak sobie myślałam… Pogoda marna, samopoczucie słabe, nie chce się wyłazić z łóżka, kawa już do uszu dopływa… Moje hormony szczęścia odleciały do ciepłych krajów wraz z nastaniem obecnej pory roku, jakkolwiek się ona zwie. Zjadłabym co…? A może wypiła? A może i jedno i drugie. Skoro tak, to znaczy, że nadszedł czas na koktajl.

Wklepałam w google ‘endorfiny’ z ‘dietą’ i wyrzuciło mi na nieistniejącej 3 stronie hasło ‘psychobiotyki’. Ciekawe, nieprawdaż? Czego to ludzie nie wymyślą… Probiotyki i owszem, znam i jem. Okazuje się jednak, że za rzadko i w zbyt małych ilościach, inaczej byłabym szczęśliwa, tymczasem nie byłam. Doczytałam, że niektóre szczepy bakterii kwasu mlekowego – właśnie rzeczone psychobiotyki –  zmniejszają poziom stresu. Bingo! Gdzie jest mnóstwo bakterii kwasu mlekowego? W mojej ulubionej kapuście kiszonej, którą osobiście i sama robię w domu.

Co jeszcze podwyższa poziom endorfin (tak sobie czytałam w tym necie). Banan – był. Czekolada – dyżurna i zawsze w lodówce obecna, zdrowa gorzka i niezdrowa mleczna (jako lek na wyjątkowe depresje). Kakao – a jakże, również miałam. Teraz baza. Może sok jabłkowy? Bezsprzecznie najzdrowszy spośród płynów obecnych w mym domu. Składniki obmyślone, zatem za chwilę mogę się wziąć za robotę…

Ale na litość, jak połączyć kapustę kiszoną z czekoladą?! Byłam nieziemsko zdesperowana i zdecydowana na wszystko. Niemniej przez myśl przemknęło mi, że moja babcia podsumowałaby tę próbę słowami: dziecko, pół dnia przesiedzisz w sławojce!

To się jeszcze okaże! Roześmiałam się w głos (przy okazji na starcie eksperymentu fundując sobie sporą dawkę endorfin). Odpędziłam ciekawskich i chętnych wrażeń domowników – moje przyszłe króliki doświadczalne, by nie podejrzały, co im szykuję.

Wrzuciłam wszystkie wyguglane składniki do blendera. Wybrałam czekoladę gorzką oczywiście, i oprócz soku jabłkowego dorzuciłam jeszcze pół jabłka.

Nadeszła chwila prawdy. Z ciekawością obserwowałam dzieciaki, jak w ciemno rzucają się na koktajl pewni, że mama nie mogłaby im przecież dać czegoś niedobrego. No i poszło. Szklanki w zlewie, buzie wytarte rękawami… nawet nie zwróciłam na to uwagi. Spróbowałam sama. No cóż. Było dobre. Miało się wrażenie, że czekoladę zmieszało się cytryną, a co jest złego w mieszaninie cytryny i czekolady…? Wszyscy pijący przeżyli. Ba. Żyją w szczęśliwej niewiedzy do dziś!

Pogratulowałam sobie w myślach pomysłu i szeroko uśmiechnięta zabrałam za zmywarkę. Złamałam stereotyp i będę je łamać dalej. Zawsze w jednym celu – na zdrowie!